sobota, 17 lipca 2010
Sainte Chapelle
Łatwo przeoczyć tę przepiękną Świętą Kaplicę, schowaną wśród budynków Pałacu Sprawiedliwości (Palais de Jistice) na wyspie Cite. Trzeba zabrać ze sobą aparat z szerokim obiektywem, by w pełni uchwycić jej majestat i wyjątkową urodę.
Kaplica zbudowana jest z dwóch kondycji - ta na parterze przeznaczona była dla członków dworu królewskiego, a górna, cała w strzelistych witrażach - dla członków rodziny królewskiej. 15 wielkich okien z witrażami na wysokość 15 m każdy, o łącznej powierzchni 618 m2, rozmieszczonych na wszystkich stronach kaplicy sprawia, że można się tam poczuć jak w misternej, kryształowej, mieniącej się barwami i grą świateł szkatule.
Sama Kaplica zbudowana została w XIII w. na rozkaz króla Ludwika IX Świętego - on był inicjatorem i fundatorem powstania miejsca, w którym przechowywane byłyby cenne relikwie chrześcijańskie, jak korona cierniowa, gwóźdź oraz fragment Krzyża.
W czasie rewolucji francuskiej kaplicę zamieniono na magazyn mąki.
Więcej informacji, adres i lokalizacja
Skarby Louvre'u
W Luwrze nieprzebrane tłumy... Spotykam amerykańską [chyba] rodzinę, która z obłędem w oczach i śladami wielkiego zmęczenia na twarzy na skutek bezskutecznego ganiania po salach i piętrach pyta mnie "Gdzie jest Mona Lisa"???
Jak gdyby tylko ten jeden obraz w całym muzeum był wart takiego wysiłku. Rzeczywiście, tłoczą się i gromadzą, przesiadują na podlodze odpoczywając, ale są! Są przy portrecie tajemniczej damy...
podczas gdy w sali obok, prawie niezauważone, wiszą inne przepiękne dzieła Leonarda da Vinci:

Jak gdyby tylko ten jeden obraz w całym muzeum był wart takiego wysiłku. Rzeczywiście, tłoczą się i gromadzą, przesiadują na podlodze odpoczywając, ale są! Są przy portrecie tajemniczej damy...
podczas gdy w sali obok, prawie niezauważone, wiszą inne przepiękne dzieła Leonarda da Vinci:
Portret kobiety

Saint Jean-Baptiste
Bukiniści
Paryscy antykwariusze, księgarze, sprzedawcy starych książek, roczników czasopism, map, ilustracji i rycin, częściej pocztówek i tanich reprodukcji niż prawdziwych dzieł sztuki, choć kto wie... Stoiska, przytwierdzone do murów u nabrzeży Sekwany, których zawartość zamykana jest na noc w skrzyniach, wpisują się w paryski krajobraz od kilkuset już lat. Pierwsi bukiniści pojawili się w Paryżu na początku XVII w., po otwarciu Pont-Neuf. Z rozkazu króla byli jednak stamtąd regularnie wyrzucani i musieli codziennie wieczorem zabierać pudła i skrzynie z książkami, rycinami, mapami.
Dopiero od 1891 r są tu na stałe, chowając na noc swój dobytek do skrzyń składanych i przymocowanych do murów stoisk.
Lubią porozmawiać, wymienić się "skarbami"; nie lubią, gdy robi im się zdjęcia.
Mój Paryż
Skąd się wziął "mój" Paryż? Nie zacznę przecież od wiezy Eiffla... :) Raczej od Ile Saint-Louis, małej wysepki na Sekwanie w centrum Paryża. Tu, nad samym brzegiem rzeki, w jednym z wynajmowanych apartamentów Hotelu de Lauzun powstawały pierwsze wiersze z tomu "Kwiaty zła" Charlesa Baudelaire'a.
Zajmował mieszkanie na poddaszu, okna zasłaniał do połowy papierem, by widzieć tylko niebo i przepływające chmury.
Hotel de Lauzun, nazywany także Hotel Pimodan, stworzony przez słynnego paryskiego architekta
Louisa Le Vau, żyjącego w XVII wieku, za czasów Ludwika XIV.jest dziś niedostępny dla zwiedzających. W bogato zdobionych i złoconych wnętrzach mieszkają prywatne osoby, w niektórych apartamentach podobnym wnętrzom pałacu.odbywają się koncerty kameralne.
W wieku XIX wynajmowanie tu apartamentów tez sporo kosztowało - młody Baudelaire roztrwonił tu sporo majątku i nigdy potem, a mieszkał w 44 miejscach w Paryżu, nie żył w takim dobrobycie, jak w Hotel de Lauzun.
Pięknie o Hotelu na Wyspie św. Ludwika pisze Pan Krzysztof Rutkowski, oddaję mu głos:
Paryż – Hôtel Pimodan
1.
28 sierpnia 2009 roku smród moczu na quai d’Anjou, na Wyspie Świętego Ludwika, był szczególnie ostry.
Pomyślałem, że bije spod murów Hôtel Lambert, który kupił za czterdzieści i cztery miliony euro szejk z Kataru i postanowił przerobić go na elegancki burdel lub system garsonier dla nieprzeliczonych synów, co wychodzi na jedno.
Paryskie Towarzystwo Opieki nad Zabytkami podniosło larum, bo przecież Hôtel Lambert pełen jest dzieł sztuki i pamiątek cennych. Protesty i „społeczne listy w obronie…” ukazywały się w szacownych gazetach, na przykład w „Le Monde”. Co prawda aktywiści nie wspominali o Czartoryskim i Polakach, ale i tak argumentów im nie brakowało.
2.
Pomyślałem: mści się Towarzystwo za zniewagę i odlewa pod murem. Pomyślałem rozsądnie, bo od kiedy szejk z Kataru kupił Hôtel Lambert, naprzeciwko, po drugiej stronie Sekwany, pomiędzy trasą szybkiego ruchu i brzegiem rzeki rozkwitło miasteczko namiotowe. Miasteczko od początku wydawało mi się podejrzane, a raczej tajemnicze. Jego mieszkańcy nie wyglądali na bezdomnych. Bezdomni rozbijają namioty nad kanałem Świętego Marcina albo na północnych krańcach miasta, w pobliżu peryferiku.
3.
Za Hôtel Lambert, od strony Nabrzeża, przycupnął inny pałac, zwany Hôtel Lauzan (od nazwiska księcia de Lauzan, który w siedemnastym stuleciu kazał go zbudować), zwany też Hôtel de Teinturiers (w dziewiętnastym stuleciu na parterze mieściła się w nim farbiarnia) albo Hôtel Pimodan.
Pod bramą pałacu zniszczonego jak czynszówka na Pradze odlewał się niewysoki mężczyzna. On się odlewał, a ja szedłem niespiesznym krokiem w jego kierunku, bez złych ani dobrych intencji, bo chodzenie ma swoje prawa, a ponadto nie wypadało stanąć.
Zrównałem się z nim, gdy kończył. Odwrócił ku mnie zmęczoną twarz i bezczelnie spojrzał mi w oczy. Portki miał za krótkie, na ramionach bezbarwną bluzę, a na dłoniach czerwone rękawiczki z obciętymi palcami.
Pomyślałem: znam tę twarz. Pomyślałem: znam te rękawiczki. Nie odczułem zażenowania. Mężczyzna tym bardziej. Ruszył głową w geście – wejdź i zobacz. Brama była otwarta. Wszedłem. Czułem na plecach wzrok mężczyzny.
4.
Pusto. Z dziedzińca drewniane schody spuchnięte ze starości i z bólu prowadzą do apartamentu na pierwszym piętrze, wysokiego na trzy metry, o wypaczonych oknach i porwanych tapetach. Tu mieszkał pan Roger de Beauvoir, dandys zmieniający rękawiczki trzy razy dziennie, zapraszający na pijatyki z gryzetkami Delacroix, Dumasa ojca i syna, i Gautiera nieświętego oraz Baudelaire’a, który w attyce pałacu wynajmował dwa pokoje i trwonił w przerażającym tempie odziedziczony majątek.
W apartamencie cuchnęło, nie tylko moczem, lecz wżartym w ściany słodkawym cuchem tytoniu z odcieniem goździków i cynamonu.
5.
Pan Roger de Beauvoir, któremu syfilis rzucił się na mózg i wcisnął do szpitala w Charenton, odstąpił swój apartament sąsiadowi z góry: Fernandowi Boissard de Boisgenier. Nowy lokator zapraszał gości równie chętnie jak jego poprzednik i raczył „zielonym dżemem”, czyli pastą z haszyszu ugniecionego z miodem, popijaną mocną, gorzką kawą. Zielony dżem smakował ogromnie Balzakowi, Gautierowi i Baudelaire’owi. Kobiet nie brakowało. Córka George Sand, Solange, doznawała po dżemie erotycznych objawień, podobnie jak inne kobiety, w szczególności zaś Alfonsyna Plessis, jedna z najbardziej ekstatycznych kurew paryskich, zwana przez Dumasów (ojca i syna) „Damą kameliową”. Pan Fernand Boissard de Boisgenier podawał zielony dżem na aperitif. Później towarzystwo siadało do kolacji, której nikt już nie był w stanie spożyć. Niewiele pamiętano z tego, co się działo dalej, a działo się sporo.
6.
Pewnego sierpniowego ranka 1849 roku (daty nie jestem pewien i nie sposób jej ustalić) Charles Baudelaire, obudziwszy się po wieczerzy dżemowej, wyszedł z Hôtel Pimodan na nabrzeże i skręcił w lewo, ku Mostowi (Krzysztofa) Marii (Pont Marie). Ubrany był w szarą bluzę robotnika, przykrótkie portki, a drżące dłonie ukrył w czerwonych rękawiczkach. Po dojściu do Mostu Marii skręcił jeszcze raz w lewo i na ulicy Dwóch Mostów wszedł do apteki (istniejącej do dzisiaj). Powiedział, że zamordował ojca, zjadł mózg noworodka i zażądał zrobienia lewatywy.
7.
28 sierpnia 2009 roku, po wyjściu z cuchnącego pałacu, zaszedłem do apteki, żeby się znieczulić… Farmaceuta był niepokojąco blady.
* Krzysztof Rutkowski, pisarz, eseista, tłumacz.
Zajmował mieszkanie na poddaszu, okna zasłaniał do połowy papierem, by widzieć tylko niebo i przepływające chmury.
Hotel de Lauzun, nazywany także Hotel Pimodan, stworzony przez słynnego paryskiego architekta
Louisa Le Vau, żyjącego w XVII wieku, za czasów Ludwika XIV.jest dziś niedostępny dla zwiedzających. W bogato zdobionych i złoconych wnętrzach mieszkają prywatne osoby, w niektórych apartamentach podobnym wnętrzom pałacu.odbywają się koncerty kameralne.
W wieku XIX wynajmowanie tu apartamentów tez sporo kosztowało - młody Baudelaire roztrwonił tu sporo majątku i nigdy potem, a mieszkał w 44 miejscach w Paryżu, nie żył w takim dobrobycie, jak w Hotel de Lauzun.
Pięknie o Hotelu na Wyspie św. Ludwika pisze Pan Krzysztof Rutkowski, oddaję mu głos:
Paryż – Hôtel Pimodan
1.
28 sierpnia 2009 roku smród moczu na quai d’Anjou, na Wyspie Świętego Ludwika, był szczególnie ostry.
Pomyślałem, że bije spod murów Hôtel Lambert, który kupił za czterdzieści i cztery miliony euro szejk z Kataru i postanowił przerobić go na elegancki burdel lub system garsonier dla nieprzeliczonych synów, co wychodzi na jedno.
Paryskie Towarzystwo Opieki nad Zabytkami podniosło larum, bo przecież Hôtel Lambert pełen jest dzieł sztuki i pamiątek cennych. Protesty i „społeczne listy w obronie…” ukazywały się w szacownych gazetach, na przykład w „Le Monde”. Co prawda aktywiści nie wspominali o Czartoryskim i Polakach, ale i tak argumentów im nie brakowało.
2.
Pomyślałem: mści się Towarzystwo za zniewagę i odlewa pod murem. Pomyślałem rozsądnie, bo od kiedy szejk z Kataru kupił Hôtel Lambert, naprzeciwko, po drugiej stronie Sekwany, pomiędzy trasą szybkiego ruchu i brzegiem rzeki rozkwitło miasteczko namiotowe. Miasteczko od początku wydawało mi się podejrzane, a raczej tajemnicze. Jego mieszkańcy nie wyglądali na bezdomnych. Bezdomni rozbijają namioty nad kanałem Świętego Marcina albo na północnych krańcach miasta, w pobliżu peryferiku.
3.
Za Hôtel Lambert, od strony Nabrzeża, przycupnął inny pałac, zwany Hôtel Lauzan (od nazwiska księcia de Lauzan, który w siedemnastym stuleciu kazał go zbudować), zwany też Hôtel de Teinturiers (w dziewiętnastym stuleciu na parterze mieściła się w nim farbiarnia) albo Hôtel Pimodan.
Pod bramą pałacu zniszczonego jak czynszówka na Pradze odlewał się niewysoki mężczyzna. On się odlewał, a ja szedłem niespiesznym krokiem w jego kierunku, bez złych ani dobrych intencji, bo chodzenie ma swoje prawa, a ponadto nie wypadało stanąć.
Zrównałem się z nim, gdy kończył. Odwrócił ku mnie zmęczoną twarz i bezczelnie spojrzał mi w oczy. Portki miał za krótkie, na ramionach bezbarwną bluzę, a na dłoniach czerwone rękawiczki z obciętymi palcami.
Pomyślałem: znam tę twarz. Pomyślałem: znam te rękawiczki. Nie odczułem zażenowania. Mężczyzna tym bardziej. Ruszył głową w geście – wejdź i zobacz. Brama była otwarta. Wszedłem. Czułem na plecach wzrok mężczyzny.
4.
Pusto. Z dziedzińca drewniane schody spuchnięte ze starości i z bólu prowadzą do apartamentu na pierwszym piętrze, wysokiego na trzy metry, o wypaczonych oknach i porwanych tapetach. Tu mieszkał pan Roger de Beauvoir, dandys zmieniający rękawiczki trzy razy dziennie, zapraszający na pijatyki z gryzetkami Delacroix, Dumasa ojca i syna, i Gautiera nieświętego oraz Baudelaire’a, który w attyce pałacu wynajmował dwa pokoje i trwonił w przerażającym tempie odziedziczony majątek.
W apartamencie cuchnęło, nie tylko moczem, lecz wżartym w ściany słodkawym cuchem tytoniu z odcieniem goździków i cynamonu.
5.
Pan Roger de Beauvoir, któremu syfilis rzucił się na mózg i wcisnął do szpitala w Charenton, odstąpił swój apartament sąsiadowi z góry: Fernandowi Boissard de Boisgenier. Nowy lokator zapraszał gości równie chętnie jak jego poprzednik i raczył „zielonym dżemem”, czyli pastą z haszyszu ugniecionego z miodem, popijaną mocną, gorzką kawą. Zielony dżem smakował ogromnie Balzakowi, Gautierowi i Baudelaire’owi. Kobiet nie brakowało. Córka George Sand, Solange, doznawała po dżemie erotycznych objawień, podobnie jak inne kobiety, w szczególności zaś Alfonsyna Plessis, jedna z najbardziej ekstatycznych kurew paryskich, zwana przez Dumasów (ojca i syna) „Damą kameliową”. Pan Fernand Boissard de Boisgenier podawał zielony dżem na aperitif. Później towarzystwo siadało do kolacji, której nikt już nie był w stanie spożyć. Niewiele pamiętano z tego, co się działo dalej, a działo się sporo.
6.
Pewnego sierpniowego ranka 1849 roku (daty nie jestem pewien i nie sposób jej ustalić) Charles Baudelaire, obudziwszy się po wieczerzy dżemowej, wyszedł z Hôtel Pimodan na nabrzeże i skręcił w lewo, ku Mostowi (Krzysztofa) Marii (Pont Marie). Ubrany był w szarą bluzę robotnika, przykrótkie portki, a drżące dłonie ukrył w czerwonych rękawiczkach. Po dojściu do Mostu Marii skręcił jeszcze raz w lewo i na ulicy Dwóch Mostów wszedł do apteki (istniejącej do dzisiaj). Powiedział, że zamordował ojca, zjadł mózg noworodka i zażądał zrobienia lewatywy.
7.
28 sierpnia 2009 roku, po wyjściu z cuchnącego pałacu, zaszedłem do apteki, żeby się znieczulić… Farmaceuta był niepokojąco blady.
* Krzysztof Rutkowski, pisarz, eseista, tłumacz.
„Kultura Liberalna” nr 53 (3/2010) z dn. 19 stycznia 2010 r.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)





























